Nie znaleziono żadnych wyników
Nie znaleziono szukanej strony. Proszę spróbować innej definicji wyszukiwania lub zlokalizować wpis przy użyciu nawigacji powyżej.
Kolejny Nasz wyjazd był nadzwyczaj wyjątkowy, ponieważ nie spodziewaliśmy się tego, co zastaliśmy. W kwestii przypomnienia, Nasza pierwsza wyprawa była do Egiptu, a dokładniej do Dahab. Ponieważ dawno nie odwiedzaliśmy tego pustynnego kraju to oczywistym wyborem następnego wyjazdu był Egipt. Osobiście byłam w Egipcie mnóstwo razy, a nawet mieszkałam w tym kraju przez wiele lat, mimo to zaskoczył mnie tak jak nigdy wcześniej. Obecnie większość państw nie lata do Egiptu z przyczyn politycznych, ale jest to głównie nagonka mediów, uwierzcie. Pierwszą oznaką zmian jest puste lotnisko i półki sklepu bezcłowego, niegdyś zapełnione towarami. Drugim objawem zmian był widok miasteczka Marsa Alam, które w połowie było opustoszałe. Zobaczyłam tony kurzu na półkach sklepowych, a ceny dla turysty jak w sklepach na Manhattanie. Brak uśmiechu na ludzkich twarzach najbardziej mnie zaniepokoił. Zawsze Egipcjanie kojarzyli mi się z uśmiechniętymi buziami mimo represji, biedy i tego, co się wokół dzieje, a tu lekki smutek i jakiś dziwny rodzaj osamotnienia. Egipt kojarzy się nam z tętniącym życiem bazarem w barwach tęczy, turystyką w pojęciu światowym oraz zapachami orientu. Aktualnie jest to tylko wspomnienie pyłu przypraw, zapachów kadzidła i perfum pustyni, ponieważ całość jest pokryta kurzem byłych konfliktów.
Wadi Lahami to miejsce, które wybraliśmy w tym roku na naszą wyprawę nad Morze Czerwone. Oddalone około 180 km od lotniska w Marsa Alami położone nad samym brzegiem morza. Otoczone majestatyczną oazą pełną roślinności, dość nietypowej jak na piaskowy Egipt. Kilka białych beduińskich willi, rzędy namiotów z płótna żeglarskiego oraz budynek główny, gdzie mieści się centrum nurkowe i restauracja. A dokoła pustynia i długa, piaszczysta plaża ciągnąca się aż do hotelu oddalonego o kilka kilometrów. Jednak zanim odkryłam takie piękne widoki, tuż po wyjściu z samochodu przywitał nas dla odmiany uśmiechnięty od ucha do ucha manager Red Sea Diving Safari. Po zakwaterowaniu w namiocie królewskim, bo taki mieliśmy w pakiecie, przyszła pora na posiłek i omówienie planów nurkowych nazajutrz. Zanim dotrę do samych nurkowań, opowiem Wam jak to jest wejść do namiotu zamiast do typowego, egipskiego pokoju hotelowego. Nie ma przed wejściem basenów i barów, ale za to są drewniano-wiklinowe fotele i stolik z widokiem na morze, które jest dosłownie na wyciągnięcie ręki. W zależności od wyboru opcji cenowej w namiocie są dwa lub jedno duże łóżko, stolik i duże pufy, lodówka i wiatrak oraz półki na ubrania. Nie ma toalety ale kawałek dalej w głównym budynku jest wszystko, co trzeba, czyste i zadbane, przede wszystkim jest cisza i spokój.
Dla żądnych wrażeń tuż obok jest szkoła kitesurfingu oraz bardzo przytulny bar z leżakami zamiast stolików i krzeseł, choć i takie się znajdą. Można usiąść przy barze i posłuchać dobrej muzyki oraz bardzo ciekawych opowieści Ross’a, który, okazało się całkiem przypadkiem, jest założycielem campu i odkrywcą większości miejsc nurkowych. Ale na szczegóły owych informacji zapraszam na wyjazd. Niemniej jednak wspomnę, że Ross jest Australijczykiem i kocha Egipt :), kto by pomyślał.
Wracając do nurkowania, tak to było wyzwanie być o 6.30 na śniadaniu i o 7 gotowym do wypłynięcia, jednak wiedząc, co nas czeka, aż się paliliśmy do wody. Plan nurkowy codziennie wyglądał tak samo, czyli o godzinach 7-ma, 10.30, 14-ta, były nurkowania w dzień i o 17-tej płynęliśmy na nocne. Można pomyśleć, że non stop człowiek w wodzie ale uwierzcie mi, ciężko było z niej wychodzić. Po pierwsze widoki, które onieśmielą nawet najbardziej wybrednych nurków, a po drugie temperatura wody 28 stopni, idealna dla zmarzluchów. Mimo krótkiej przerwy powierzchniowej pianki były prawie suche, ponieważ tam, gdzie wisiały zawsze powiewał wiatr a przedzierające się słońce pomiędzy listwami zadaszenia, dopełniło dzieła.
Bardzo długo się zastanawiałam jak opisać to, co zobaczyłam pod wodą i opowiedzieć, jaki to miało na mnie wpływ. Po wielu przegadanych godzinach z ekipą wyjazdu nadal jestem uboga w słownictwo, którego powinnam użyć, aby każdy, kto przeczyta o naszym wyjeździe, mógł choć trochę sobie to wyobrazić. Nie bez powodu nazywają to miejsce dziewiczym Egiptem, ponieważ rafy koralowe są praktycznie w nienaruszonym stanie, a ich różnorodność tworzy swoistego rodzaju pasmo wielokolorowych, górskich łąk. Jakby człowiek pływał w kanionach porośniętych tysiącami różnobarwnych kwiatów, krzewów, traw i drzew w akompaniamencie miliona kolorowych ryb płynących w rytm muzyki, którą wygrywają prądy morskie. Patrząc na poszczególne rafy, przyglądając się im z bliska, dostrzegamy niesamowite podobieństwo do roślinności na powierzchni. A ta zależność otwiera naszą wyobraźnię i pozwala w ogromnym spektrum zrozumieć jak wszystko ze sobą współgra, a my jesteśmy tego częścią.
Pewnego razu mieliśmy okazję popływać z delfinami. Tak, wiem, że kojarzy się to z masą turystów pływających z fajkami i straszących ssaki. Tym razem było inaczej. Zobaczcie na zdjęciach, jak swobodnie czuły się te ikony wolności w naszym towarzystwie. A te rafy były tuż obok, co tworzyło te dwa nurkowania najbardziej spektakularnymi ze wszystkich.
Zawsze powtarzam wszystkim moim kursantom i współtowarzyszom wypraw, że najpiękniejsze nurkowanie nocne to tylko w Egipcie. Tym razem też miałam rację i sama nurkowałam codziennie, aby móc podziwiać to, czego słońce nam nigdy nie pokaże, a mrok ujawni z chęcią. Nie każdy ma możliwość zajrzenia hiszpańskiej tancerce pod spódnicę, w nocy, podczas jej najwspanialszego występu wieczoru. Gdzie wyłaniający się z mroku żółw niczym bodyguard, penetruje okolice swą majestatycznością, jakby sprawdzał czy nikomu nie dzieje się krzywda. Nocne ukwiały jak chorągwie na wietrze, są zawsze tam, gdzie jest akcja mimo wciąż czuwających krewetek, których oczy nie przestają świecić w ciemnościach. Będąc pod wodą, w tym czasie masz wrażenie jak byś był nocą w Las Vegas, a największą wygraną są wspomnienia, które na zawsze pozostaną w twoim sercu.
Była to jedna z najpiękniejszych wizyt w Egipcie, w jakich miałam przyjemność brać udział. Pierwszym powodem byli wspaniali ludzie, którzy dzielnie mi towarzyszą podczas wielu wyjazdów. Kolejnym powodem było miejsce, które odkryłam dzięki mojej wspaniałej koleżance Wioli, której bardzo dziękuję i mam nadzieję, że kiedyś wspólnie będziemy się cieszyć tą oazą oderwania od rzeczywistości.
Ross, thank you so much for your lovely stories and time which I could spend with you. Hope to see and hug u again.
Autor większości zdjęć podwodnych
Francisco Del Castillo López
Zapach morza, gajów oliwnych, rozmarynu i lawendy oraz dojrzałych fig na drzewach, to co pozostało po rodzinnym wyjeździe nurkowym do Chorwacji. Jak tylko zamknę oczy, od razu widzę białe domki z czerwoną dachówką rozciągające się u brzegów morza, błękitne fale, czuję ciepłe kamienie pod stopami i smak owoców morza. Lazur otaczającej łódź wody, dno osypane białym piaskiem i przyprószone kamykami, zachwycające kraby, krewetki i jeżowce w kolorach tęczy. Wszystkie te doznania muszę zatrzymać do następnego wyjazdu, jednak za nim to zrobię, opowiem Wam, jak spędziliśmy ten magiczny czas.
Podróż czekała nas długa, ale jej cel przysłaniał wszelkie niedogodności. I tak było, bo po dojechaniu do Chorwacji i ujrzeniu tych wszystkich widoków od razu pojawiły się w nas nowe siły, a witalność powróciła. Długie na ponad 5 kilometrów tunele górskie, niekończące się pola winogron i oczywiście piękne błękitne niebo. Po kilku godzinach dotarliśmy do środkowej Dalmacji i pięknego starego miasta Split. Urokliwe, wąskie uliczki, stare kamienice i otaczające góry miasto robią wrażenie. Aby dostać się na wyspę, trzeba płynąć promem, to żadna nowość, ale z drugiej strony ciekawe doświadczenie. Wycieczka trwała około godziny, w środku można było skorzystać z baru i klimatyzacji, a na zewnątrz z morskiej bryzy i pięknych widoków. Dopiero port w Supetarze robi olbrzymie wrażenie, pokazując rąbek tajemniczości jaka okrywa wyspę Brac. Czarujące kawiarenki dookoła portu, małe kramiki lokalnych twórców biżuterii i pamiątek, zapach grillowanych owoców morza, a to wszystko owiane delikatną kurtyną lawendy i rozmarynu.
Pierwszy dzień minął na zakwaterowaniu, czekaniu na resztę ekipy oraz odpoczywaniu na plaży. Relaks po długiej podróży okazał się zbawienny dla duszy i ciała, tym bardziej iż okazało się, że miejscowi są uśmiechnięci i najzwyczajniej na świecie mijając Cię na ulicy mówią dzień dobry :D. Niedziela była dniem spotkania wszystkich uczestników w bazie nurkowej Amber Dive Center u Jarka i Grażynki, gdzie dobrany był brakujący sprzęt i ustalony plan nurkowań na resztę tygodnia. Nasza królewska para prowadzi swoją bazę nurkową na wyspie Brać od ponad 20-tu lat i nadal są uśmiechnięci, towarzyscy i kochają swoich klientów i pracę. Nasza ferajna liczyła sobie 25 osób, a w tym 11 dzieci, więc można sobie wyobrazić jak mieliśmy wesoło w pierwszy wieczorek integracyjny :D. Mnóstwo świateł, zapach morza i dźwięk łodzi w porcie, to co nam towarzyszyło podczas kolacji zapoznawczej. A że było nas sporo, to opowieści i anegdot z poprzednich wyjazdów nie brakowało.
Pierwsze dwa dni byliśmy podzieleni z powodu kursów, więc część drużyny z Łukaszem zostawała na plaży, a reszta płynęła łodzią w morze. Nie będę się rozpisywać, jak pięknie było pod wodą, bo żeby choć trochę móc sobie to z wizualizować, trzeba tam być. Olbrzymie formacje skalne, ściany rafy spadające w otchłań, tańczące ośmiornice wokół kamieni i ta wieka przestrzeń kojarząca się z wolnością. Tak wyglądał pierwszy dzień pod wodą, a każdy kolejny był coraz piękniejszy i bardziej spektakularny. W całej tej okrasie błękitu nie zapominajmy o najmłodszych nurkach naszego wyjazdu. Codziennie dzielnie nurkowali, zdobywając nowe wiadomości i doświadczenia, ale przede wszystkim świetnie się bawiąc. Nie wszystkie dzieci miały uprawnienia nurkowe, ale każde z nich spróbowało nurkowania na tym wyjeździe. Mieliśmy szczęście, że tak wspaniałe dzieciaki z nami po raz pierwszy schodziły pod wodę, a możliwość zobaczenia ich reakcji po wyjściu-bezcenne.
Wieczorami spotykaliśmy się, aby opowiedzieć o własnych przeżyciach i warzeniach, delektując się przy tym smakami oferowanymi przez naturę chorwackiej ziemi. Każda z rodzin miała swój czas wolny, aby dzieci mogły się wyszaleć na plaży i w wodzie. Można było podróżować po wyspie i zwiedzać okoliczne zabytki oraz dziewicze miejsca natury. Pewnego wieczoru wszyscy wybraliśmy się na wspólną kolację do starej owczarni w Gażul, która mieści się 600 m n.p.m. Magiczne miejsce otoczone kamiennymi murkami, starymi budynkami byłej owczarni i maszynami rolniczymi z dawnych lat. Jak tylko przekraczało się „próg” posesji, było czuć, jakby czas stanął w miejscu, czyli jakieś 200 lat temu. Ugoszczeni zostaliśmy wybornym jedzeniem oraz napitkami. Na przystawkę podano misy szynki wędzonej oraz sery owcze, a to wszystko zakrapiane przepyszną oliwą robiona na miejscu. Jednak nic nie jest w stanie przebić dania głównego, a mianowicie Peki. Tak się nazywa żeliwne naczynie, które wypełnia się różnego rodzaju mięsem i warzywami, przykrywa pokrywą i zakłada na nią obręcz. To wszystko zasypuje się żarem i piecze przez 2 – 3 godziny. Sekretem pyszności owego regionalnego dania jest sos, jaki powstaje podczas pieczenia. Peke robi się tez z ośmiornicy i ta wersja jest specjałem Chorwatów. Oczywiście nie mogło zabraknąć trunków z miejscowej piwniczki oraz słodkich przekąsek w postaci suszonych fig.
Przed południa spędzaliśmy na nurkowaniach bądź na zwiedzaniu wyspy, a popołudnia były przeznaczone na relaks i przyjmowanie witaminy D. Codziennie wypływaliśmy w inne miejsca, które zaskakiwały nas swoim pięknem, tajemniczością i ogromną przestrzenią. Wokół wyspy znajduje się wiele niezwykłych miejsc nurkowych, jednak jest takie jedno miejsce, które przyciąga nurków z całego świata. Kto kiedyś odwiedził wyspę, to zna słynną jaskinię o dwóch wejściach, stalaktytach i ławicach ryb w środku. Uczucie, jakie mnie ogarnęło, gdy podpłynęłam do krawędzi, można porównać do imprezy niespodzianki, ciemno i cicho aż tu nagle-fajerwerki. Pojawia się ogromna przestrzeń z kosmicznymi formacjami ściennymi, a pływające w koło ławice oraz stożkowe dno, stwarza wrażenie fatamorgany.
Jak można zakończyć wspaniały tydzień nurkowy? Oczywiście nurkowaniem nocnym wypływając na środek kanału łączącego wyspę Brac ze Splitem. Samo wypłynięcie w morze wieczorem jest spektakularne, kiedy po obu stronach horyzontu widzisz setki migających świateł, unoszącą się smugę ciepła nad taflą wody oraz lekką bryzę otulającą ciało. Czy można chcieć czegoś więcej? Tak, jak najbardziej-polujące ośmiornice pod wodą. Teatr pantomimy gdzie w rolach głównych występują bezkręgowce. Pływanie w rybach, a nie z rybami, ponieważ ich ilość przekraczała nasze wyobrażenie. Padające światło księżyca oświetlało podwodny świat do tego stopnia, że jeden z nurków wyłączył latarkę. Mimo starań, jakie poczyniłam, aby wam to wszystko zobrazować, trzeba w Chorwacji zanurkować w nocy, by doświadczyć, jak pięknie i magicznie może być pod wodą po zmroku.
Ostatnie dwa dni były gorące i leniwe, co tylko wzmocniło przekonanie, że można, a wręcz trzeba robić nic. Pluskanie się w morzu, skoki do wody nawet przez najmłodszych, bieganie po plaży i liczenie muszelek oraz zwykłe leniuchowanie na leżakach spowodowało, że cały wyjazd dopełnił się idealnie, a w ten ostatni dzień wspomnienia nabiorą mocy, bo będą musiały wystarczyć na dłużej. Pożegnalna kolacja też nie mogła być gdzie indziej jak na plaży i tam właśnie nasza trójka z Południa otrzymała licencje nurkowe. Witamy Was w tak zacnym gronie i pamiętajcie, że nie wolno Wam przestać nurkować. Bardzo dziękujemy całej naszej ekipie za fantastyczne towarzystwo, wspólne nurkowania i opowieści do białego chorwackiego rana. Przede wszystkim Grażynie i Jarkowi, którego doświadczenie, znajomość wyspy nad i pod wodą oraz jej historia jest nie oceniona, a opowieści przyciągające każdego słuchacza, niezapomniane i pozostaną w naszym duszach na zawsze.
Podczas majowego sprzątania jeziora Mulicznego, dyrektor Wigierskiego Parku Narodowego poprosił nas o spenetrowanie i posprzątanie tej części jeziora, na którym znajdował się kiedyś ośrodek wypoczynkowy. Wczoraj, w skromnym 5-osobowym składzie, spotkaliśmy się nad brzegiem Mulicznego. Ponieważ dojście do linii brzegowej w miejscu sprzątania jest dość utrudnione, potrzebowaliśmy bardziej skomplikowanego planu logistycznego. Do transportu części sprzętu nurkowego wykorzystaliśmy kanu Huberta. Lodka ma swoje ograniczenia wypornościowe a sprzęt trochę wazy, wiec Hubert z Miloszem pływali dwa razy z miejsca poprzedniego wejścia na obecne. Reszta naszej ekipy, czyli Łukasz, Emil i Jacek poszła brzegiem jeziora. Każdy z nas przygotował się na swój sposób, a chodzi tu o odpowiednie obuwie do tego typu eskapady. Dojście do miejsca nurkowania wymagało przedostania się przez mokradła. Jedni pokonywali je w jedynym słusznym obuwiu nurkowym, czyli w Crocsach, inni w obuwiu, które nie przepuszcza wody, a Emil zaskoczył wszystkich i szedł boso.
Po dotarciu na miejsce zbiorki szybko się ubraliśmy i weszliśmy do wody przy pomoście, a raczej tego, co z niego zostało. Pod wodą zaskoczenie, widoczności około 4 metrów i prawie brak śmieci. Podzieleni na 2 zespoły dość szybko pozbieraliśmy wszystkie nieczystości, jednak nasza drużyna nie miała zamiaru skończyć tak pięknie rozpoczętej akcji. Postanowiliśmy płynąć do miejsca, w którym zawsze nurkujemy i gdzie zostawiliśmy samochody, a w tym czasie Miłosz asekurował nas z łodzi.
Jezioro pokazało swoje inne oblicze niż dotychczas i zaskoczyło nas po raz kolejny. Dno jest z reguły muliste a tu niespodzianka, w niektórych miejscach są spore płaszczyzny pokryte dużą ilością kamieni, trochę przypomina to dno Hańczy. Po drodze spotkaliśmy kilka raków oraz stada małych okoni. Aż tu nagle zaczynają się pojawiać śmieci, czyli słoiki oraz butelki. Było ich sporo, wiec co chwilę musiał do nas podpływać Miłosz, abyśmy mogli opróżnić siatki. Po ponad 60 minutach dotarliśmy do brzegu, gdzie czekali na nas pracownicy parku z wielkimi workami.
Tym razem udało nam się zebrać prawie 3 worki śmieci, jedynym pocieszeniem jest fakt, że są to tylko pozostałości z czasów PRL-u, współczesnych śmieci brak. To chyba świadczy o tym, że mentalność ludzi powoli się zmienia to, że wrzucimy coś do wody, nie oznacza, że tego nie widać. Nadal będziemy współpracować z władzami WPN i sprzątać jeziora tego przepięknego parku.
Wakacje trzeba planować już teraz i rozglądać się za ciepłym miejscem, gdzie można odpocząć, wygrzać się i przyjemnie spędzić czas z przyjaciółmi i rodziną. Zakochaliśmy się w cudownym miejscu, czyli Chorwacji. Tym razem po trzech latach corocznych wyjazdów do tego...
Gdy zamknę oczy, od razu słyszę głos oceanu, jego moc i uspokajający śpiew. Patrząc na fale, wiem, że to jest moje miejsce na ziemi, dlatego wracam już po raz trzeci na południowe wybrzeże RPA.Po dwu letniej przerwie zebrałam ekipę wspaniałych ludzi, którzy...
Na początku lipca Nasza szkoła przeprowadziła obóz nurkowy dla dzieci, który odbył się w Błaskowiźnie nad jeziorem Hańcza. Przygoda rozpoczęła się w niedzielę 2-go lipca po południu, gdzie rodzice wraz z dziećmi przyjechali do agroturystyki Państwa Anny i Tadeusza Słowikowskich. Celem obozu było zdobycie uprawnień nurkowych lub ich podwyższenie, zgodnie z wymogami wiekowymi uczestników.
Zakwaterowanie podopiecznych i omówienie orientacyjnego planu działania na cały tydzień, przebiegło dość sprawnie, a oddanie telefonów komórkowych nie wywołało większych protestów, oczywiście ze strony młodzieży :). Państwo Słowikowscy przywitali nas pysznym obiadem, po którym, jak to Pan Tadeusz mówi, było 30 minutowe leżakowanie. Pierwsze popołudnie spędziliśmy na dopasowaniu sprzętu nurkowego oraz wytłumaczeniu zasad jakie obowiązują przy obchodzeniu się z nim. Nie mogło zabraknąć małej prezentacji co do miejsca przechowywania , pilnowania i odkładania go w wyznaczonym miejscu. Pierwsza noc minęła na rozmowach o tym co będzie się działo nazajutrz i jak to będzie pod wodą.
Po śniadaniu zebraliśmy się w sali wykładowej na teorię i omówienie nadchodzącego nurkowania, co z resztą było planem na resztę tygodnia. Każde z dzieci miało swoją książkę i karty edukacyjne, których używaliśmy do sprawdzania wiedzy w formie zabawy. Codziennie trzeba było pójść do pomieszczenia ze sprzętem i przygotować swój zestaw nurkowy, a następnie przechodziliśmy na tak zwane pole nurkowe. Poza obowiązkami związanymi z rozłożeniem sprzętu i jego skręceniem, dzieci miały pełne głowy szalonych pomysłów a uśmiechy nie schodziły z ich buzi.
Wrażenia po pierwszym zejściu pod wodę były nie do opisania. Jedni nie nadążyli z mówieniem jakie to ryby widzieli, a inni jak tam jest magicznie i chcą jeszcze i jeszcze. Dla piątki dzieci to było pierwsze wejscie pod wodę w życiu, a dla trójki przypomnienie umiejętności. Każda z tych grup była bardzo dzielna i wieczorem przelała swoje wrażenia na papier.
Codziennie nurkowania kończyły się składaniem sprzętu do skrzyń, potem rozwieszaniem go w suszarni oraz omówieniem wykonanych nurkowań. Każdy miał okazje opowiedzieć co dla niego było najfajniejsze i najbardziej się podobało. Po obiedzie był czas na odpoczynek i za każdym razem zwiększał się o minutkę, według zasad Pana Tadeusza ;). Popołudnia spędzaliśmy na różnych grach i zabawach jak tylko pogoda nam pozwalała. Graliśmy w piłkę, w siatkę a nawet udało się nam popływać w jeziorze bez pianek :D. Mimo anomalii pogodowych udało się nam pojechać w kilka fajnych miejsc takich jak park linowy, aquapark czy siedziba suwalskiego WOPR. Ze względów atmosferycznych powstało hasło naszego obozu – „NIESPODZIANKA”, które idealnie odpowiadało na wszystkie pytania t.j. Co na obiad? Gdzie jedziemy? Jaka będzie jutro pogoda?
Wraz ze zdobywaną wiedzą nurkową przychodziła coraz większa odpowiedzialność. Młodzi nurkowie pokonywali swoje bariery i małe rekordy. Jedni zanurzali się głębiej, a inni mogli pozostać pod wodą dłużej. Jednym z podwodnych wyzwań, było opanowanie pływania ze skuterem. Na koniec obozu była oczywiście niespodzianka, czyli misja znalezienia skrzyni ze skarbami pod wodą, ale to co tam dzieci znalazły to już jest słodka tajemnica :). Wspólnie spędzany czas zbliżał, a brak używania elektroniki tylko udowodnił, że da się bawić razem jak dawniej, biegając po podwórku z bandą przyjaciół. Obóz nurkowy jak to dawno temu bywało, zakończył się chrztem na płetwonurka. Każdy z młodych nurków musiał ułaskawić Neptuna i poprosić o wydanie licencji oraz pasowanie na płetwonurka. Zabawy było co nie miara mimo padającego deszczu a rodzice, którzy odwiedzili swoje pociechy byli zachwyceni całym przedsięwzięciem.
Był to jeden z najprzyjemniejszych wyjazdów jaki organizowaliśmy. Mamy nadzieję, że w przyszłym roku będzie nas coraz więcej a zabaw i wycieczek na Naszej wspaniałej Suwalszczyźnie nie zabraknie.
Miniony długi weekend zaowocował w wiele nowych wrażeń i wyzwań. Kilkoro naszych zimowych kursantów dokończyło swoje kursy, a inni rozpoczęli bądź tylko spróbowali. Rozpoczęliśmy kursowanie w czwartek z samego rana nad jeziorem Hańcza. Pierwsze nasze nurkowania odbyły się z trzeciego parkingu, ponieważ tam jest najlepsze miejsce do rozpoczęcia kursu nurkowania oraz na pierwsze nurkowania na wodach otwartych. Dno jest piaskowo kamieniste, a głębokość umożliwia bezstresowe pierwsze zanurzenie. Na pierwszy ogień poszedł do wody nasz najmłodszy kursant, dziewięcioletni Marcin. Jak to przeważnie bywa, okazał się świetnym przyszłym nurkiem. Mimo nie za ciepłej wody młody człowiek był bardzo dzielny i długo wytrzymał pod jej powierzchnią.
Zaraz po Marcinie przybył z rodziną Przemek, który został zaskoczony przez swoją małżonkę i dostał voucher na spróbowanie nurkowania z okazji dnia ojca. Tak się spodobało pierwsze nurkowanie, ze spotykamy się na kursie i nie możemy się doczekać. Kolejnym śmiałkiem był Alex, dla którego było to pierwsze nurkowanie i jednocześnie rozpoczęcie kursu. Podobno miał do czynienia z zanurzeniem w ciepłych wodach, ale nie ma to, jak nasza poczciwa Hańcza 😉
Kolejne osoby dotarły do nas w piątek, czyli Agnieszka i Szymon. Ich misją było zakończenie kursu podstawowego P1. Oboje świetnie się spisali i pokonali swoje bariery. Nie dla każdego głębokość 20 m jest taka oczywista i łatwa, tym bardziej, jeżeli pod wodą jest ciemno i zimno. GRATULUJEMY 😀
W sobotę odwiedziły nas wspaniałe nurkujące kobiety Beata z Wilna oraz Ilona z Bydgoszczy. Jak to mówią trening czyni mistrza „a raczej mistrzynię” 🙂 Oby tak dalej dziewczyny! Reszta ekipy kontynuowała kursy i bardzo dobrze sobie radziła, czemu przyglądała się córka Agi, Dominika. No cóż, jabłko nie pada daleko od jabłoni i w niedziele córka odbyła swoje pierwsze nurkowanie – BRAWO!!!
Niedziela zakończyła się pasowaniem na płetwonurków i gratulacjami. Dziękujemy wszystkim za wspaniale spędzony czas oraz cudne wspólne chwile pod wodą i te nad wodą również. Do zobaczenia 🙂
Projekt "Pojąć Głębię" przedstawialiśmy Wam już wcześniej, podczas prowadzenia warszawskiego projektu z osobami dotkniętymi niepełnosprawnością intelektualną we współpracy z "Klubokawiarnia Pożyteczna". W ramach przypomnienia napiszę, że jest to przedsięwzięcie,...
Lot za ocean, duża ekipa i nowi ludzie, ale przede wszystkim wielkie emocje przed nieznanym i nowym doświadczeniem nurkowym. Takie przekonanie towarzyszyło wielu z nas podczas przygotowań do podróży, która rozpoczynała się 9 lutego na lotnisku w...
Przygotowując się do Świąt Bożego Narodzenia oraz do celebrowania nadejścia nowego roku, nie możemy zapomnieć o starym, który żegnamy. Ach, co to był za rok?! Każdemu życzymy takiego zawirowania i emocji, jakich my doświadczyliśmy przez ostatnie 365 dni. Już pierwszy...
W marcu tego roku rozpoczęliśmy serię zajęć teoretycznych i basenowych z warszawską grupą z Klubokawiarni Pożyteczna. Projekt powstał z myślą o wzmacnianiu niezależności, poczucia własnej wartości i pewności siebie oraz poprawie stosunków społecznych w pracy i w życiu codziennym u osób dotkniętych niepełnosprawnością intelektualną, z wykorzystaniem nurkowania jako formy rehabilitacji i terapii. Początki owej immersioterapii miały miejsce w Elblągu u naszych zaprzyjaźnionych instruktorów Adama i Agnieszki z centrum nurkowego SeaWave. Kilka lat temu rozpoczęli oni pracę z Martyną, która jest dotknięta niepełnosprawnością intelektualną. Ich ciężka i wieloletnia praca zaowocowała kolejnym projektem „Pojąć Głębię”, który przy współpracy ze Spółdzielnią Społeczną Dalba, zapoczątkowali serię terapeutyczną.
Poszczególne zajęcia, a raczej relację z zajęć z początku roku publikowaliśmy na naszym Facebook’owym Fun Page’u. Jednak to, co miało miejsce na owych zajęciach, przerastało nasze najśmielsze oczekiwania. Zacznijmy od początku, było nas trzech instruktorów ja, Łukasz i Rafał Skalski – strażak z Płocka. Na każdego przypadało dwóch podopiecznych. Razem z nimi byli opiekunowie Blanka i Andrzej, który także zaczęli kurs nurkowania, aby być nurkami wspomagającymi. Współpracowały z nami także trzy Panie psycholożki Agnieszka, Ania i Asia. Adam i Agnieszka z Seawave także współpracowali z nami, wspierając radą i pomocą. Ideą terapii było przekonanie młodych ludzi do współpracy i pomaganiu sobie wzajemnie. Nurkowanie i obowiązki z tym związane a przede wszystkim system partnerski, było narzędziem do osiągnięcia tego celu.
Pierwsze zajęcia były szokiem dla grupy, która bez żadnych komentarzy słuchała instruktora i od czasu do czasu (zapytana) mówiła co myśli bądź czy coś wie. Basen był radością i emocjonalną bombą, o której, podejrzewam, że przez całe zajęcia teoretyczne, myśleli podopieczni. Po tych pierwszych zajęciach my instruktorzy byliśmy tak podekscytowani, że nie przestawaliśmy się uśmiechać i mówić o tym, co się wydarzyło i jak zachowywał się i reagował każdy z uczestników. Na trzecich zajęciach okazało się, że osoby które, miały największe problemy z przystosowaniem społecznym i współpracą z innymi, zaczęły być bardzo aktywne. Pytały się innych uczestników o pomoc, reagowały na potrzeby kolegów, a przede wszystkim byli bardzo otwarci i nie przestawali rozmawiać :). Z kolejnymi tygodniami postępy były tak ogromne, że sprawdzanie wiedzy praktycznie było formalnością. Jednak to nie jedyna zmiana w zachowaniu, bo ta najważniejsza zaszła w pracy. Każdy z uczestników poprawił swoją wydajność i otwartość do klientów i do siebie nawzajem.
Z tygodnia na tydzień uczestnicy projektu byli coraz bardziej otwarci i chętni do współpracy z kolegami. Pomagali sobie na zajęciach teoretycznych pracując w pod grupach, a pod wodą dbali o partnera pytając się, czy wszystko w porządku i ile ma powietrza. Mobilizowali jeden drugiego do lepszej efektywności i wysiłku w osiągnięciu celu. Aż wreszcie przyszedł koniec etapu warszawskiego i następnym krokiem był wyjazd na obóz nurkowy kończący projekt. Każdy z nas nie mógł się doczekać początku czerwca i pobytu nad jeziorem.
W zeszłym tygodniu w czwartek spotkaliśmy się ponownie już na Kaszubach. Pierwszego dnia zanurkowaliśmy w głębokim basenie w Kościerzynie. Po miesięcznej przerwie trzeba było pomału odświeżyć wiadomości. I znowu pełne zaskoczenie, bo grupa znała odpowiedź na każde pytanie, a w busie w drodze na obóz wzajemnie się przepytywali i przypominali sobie zdobytą wiedzę. Pod wodą było lekkie zaskoczenie, bo perspektywa się zmieniła. Nie było dna, a głębokość wymusiła na nich większą uwagę oraz skupienie się na tym, co mówi instruktor. Głęboki basen miał na celu przygotowanie grupy, choć w małym stopniu, do tego jak będą wyglądały nurkowania na wodach otwartych.
Następne nurkowanie było już w jeziorze Mausz. Tu spotkaliśmy się z drużyną chłopców z projektu „Pojąć Głębię”. Przed nurkowaniem zrobiliśmy długie omówienie, rozdysponowanie sprzętu oraz pokazanie procedur dnia nurkowego zajęło nam trochę czasu, ale warto było 🙂 Emocje sięgnęły zenitu, radość i euforia każdego z uczestników nurkowania wprost nie do opisania. Staram się znaleźć odpowiednie słowa do wyrażenia tego, co czułam patrząc na grupę, ale nie jest to proste. Trzeba to zobaczyć na własne oczy a przede wszystkim doświadczyć. Wieczorem przy ognisku odbyła się integracja dwóch grup oraz śpiewy i opowieści co kto widział pod wodą.
Plan na następne dni był taki sam – nurkowanie i zabawa oraz wspieranie się jeden drugiego. Pomoc przy ubieraniu się przed wejściem do wody oraz po wyjściu i zakończeniu nurkowania. Wypełnianie logbooków po każdym nurkowaniu było świetnym momentem do rozmów i opisywania swoich odczuć i wrażeń. Codziennie były inne zamierzenia, rekordy i bariery do pokonania. W sobotę poszliśmy o krok dalej, a mianowicie całą grupą skakaliśmy do wody z pomostu. Były skoki nurkowe w różnej postaci, te proste, ale i te trudniejsze też. Wiele osób przełamało swoje lęki i pokonało strach, co nie było łatwym wyzwaniem. Gratulujemy z całego serca i jestem przekonana, że wpłynęło to bardzo pozytywnie na grupę oraz na opiekunów, czyli nurków wspomagających.
W niedziele było ostatnie nurkowanie i pożegnanie, a emocji nie brakowało. Po wielu miesiącach wspólnej pracy okazało się, że bardzo się zżyliśmy i już planujemy następne nurkowania. Mam nadzieje, że Klubokawiarnia Pożyteczna będzie nurkować często i kolejne projekty będziemy realizować w jak najszybszym czasie. Bardzo Wam wszystkim dziękujemy za wspaniale spędzony czas i niezapomniane chwile.
Rummu, miejsce tajemnicze i mało zbadane przez polaków. Sobota rano zapakowani w kampera ruszyliśmy w drogę. Mimo 670 km do celu trasa minęła nam w mgnieniu oka, bo tu się po prostu jedzie, a nie jak u nas, od wioski do wioski. Drogi równe a miejscami z widokami na...