Nie znaleziono żadnych wyników
Nie znaleziono szukanej strony. Proszę spróbować innej definicji wyszukiwania lub zlokalizować wpis przy użyciu nawigacji powyżej.
Po dłuższej przerwie udało się nam wrócić do jedynej w swoim rodzaju miejscowości na Synaju – Dahab. Każdy, kto był w Dahab, to powie, że to miejsce jest szczególne, inne i pełne magii. Objawia się ona we wszystkim, co tam jest, ale przede wszystkim w klimacie i atmosferze, którą tworzą jego mieszkańcy.
Nie tylko my zatęskniliśmy za magią uroczego miasteczka, ale nasi nurkowie także. Wbrew pozorom było bardzo mało miejsc w samolotach i już w grudniu zabrakło wolnych lotów z Warszawy, dlatego cztery osoby z naszej ekipy leciały z Katowic. Obie grupy miały przygody w postaci opóźnień lotów o ponad 3 godziny, a Katowice nawet doświadczyły odprawy ręcznej, czyli bez wydruków z komputera a pisane długopisem. Mimo ciężkiej podróży w dość odległym czasie, obie ekipy spotkały się na miejscu w hotelu Planet Oasis. Pierwszy wieczór zapoznawczy spędziliśmy w nadmorskiej restauracji, jedząc specjały Morza Czerwonego i oczywiście paląc shishe. Ustaliliśmy wstępny plan co do nurkowań i godziny codziennych porannych spotkań w bazie. I w ten sposób rozpoczęliśmy wspaniały i gorący tydzień w magicznym Dahab.
Wiele osób było nie raz w tym miejscu i wie, że pierwsze nurkowanie zapoznawcze robi się na rafie zwanej Light House i tak też było w naszym przypadku. Każdy sobie ogarnął sprzęt oraz odpowiednio się wyważył, aby resztę dni swobodnie i bez zbędnych stresów nurkować na wspaniałych rafach otaczających wschodnią część Synaju. Wśród malowniczych i orientalnych restauracji, rozsypanych nad brzegiem morza spędzało wolny czas nie wielu turystów, jednak dało się zauważyć sporą grupę nurków, co oznacza tylko jedno – powolny powrót do lat świetności Dahab 🙂
Codzienne wyjazdy w nowe i coraz to lepsze miejsca nurkowe sprawiały nam niesamowitą przyjemność. Na każdym z nich była beduińska restauracyjka, w której można było wypić sok ze świeżo wyciskanych owoców oraz przekąsić regionalne smakołyki. Przerwę między nurkowaniami wykorzystywaliśmy na totalny reset i pełen wypoczynek pod cieniem liściastych, palmowych daszków. Każde z nurkowań było wspaniałe, a świat pod wodą jeszcze bardziej magiczny niż jego powierzchnia. Co skusiło nas do wykupienia dodatkowej wycieczki nurkowej łodzią, którą popłynęliśmy w przepiękne miejsce zwane Gabr El Bint.
Czas spędzony na łodzi okazał się fantastycznym pomysłem na wyrwanie się z objęć ziemskich i wtopieniem się w rzeczywistość otaczającego nas Morza Czerwonego. A pod wodą, jak to mówi mój dobry kolega niestety pięknie, czyli dwa żółwie na jednym nurkowaniu oraz ogromne i potężne formacje denne, mnóstwo ryb oraz wszechobecne kolory rafy. Płynąc do portu, można było obserwować sznury wielbłądów prowadzonych przez beduinów, widok niczym z czasów imperium rzymskiego. Złote piaski i błękit morza działały na nasze zmysły bardzo relaksująco i odprężająco.
Na koniec naszych nurkowych przygód jako wisienka na torcie, było nurkowanie w Blue Hole i El Bells. O mały włos byśmy nie zanurkowali, ponieważ tuż przed naszym przylotem Gubernator zamknął dla turystów Blue Hole i na nasz ostatni dzień nurkowy ponownie wydał zgodę na nurkowania. To się nazywa mieć szczęście :D. Nie jest łatwe opisanie uczucia, jakie towarzyszy podczas nurkowania w Blue Hole, jednak postaram się opisać to z mojej perspektywy. Zawsze jak zanurzam twarz w tym miejscu to błękitne promienie wpadającego słońca sięgają bardzo głęboko co powoduje, że ma się uczucie jakby ktoś cię wołał i zapraszał na dno. Zaczynam płynąć w lewo od wejścia, mijam piękne syreny w postaci freediverów, a potem delikatnie wypłycam się i przepływam przez wspaniały kawałek kwiecistej łąki rafowej zwanej siodłem. I nagle pojawia się wielki błękit przede mną z mnóstwem malutkich kolorowych rybek na horyzoncie. W drodze powrotnej płynę drugą stroną Blue Hole i tu zaczyna się wołanie z głębin, chodź do mnie, płyń głębiej w me objęcia i gdyby nie rozsądek to, kto wie…
Co dobre zawsze kończy się szybko i tym razem też tak było, jednak każdy z nas wie, że powrót do magicznego Dahab jest wpisany w nasz życiorys i już niedługo kolejna magiczna wyprawa, o której na pewno dowiecie się pierwsi 🙂
Dziękujemy za wspólne i wspaniale przeżyte chwile i zapraszamy na kolejne wyjazdy z JagnaBlue
Lot za ocean, duża ekipa i nowi ludzie, ale przede wszystkim wielkie emocje przed nieznanym i nowym doświadczeniem nurkowym. Takie przekonanie towarzyszyło wielu z nas podczas przygotowań do podróży, która rozpoczynała się 9 lutego na lotnisku w Warszawie.

Przeświadczenie o wyprawie w nieznane jest swojego rodzaju ekscytacją, dreszczem nieokreślonych emocji i nieodgadnionych myśli. W głowie kłębi się mnóstwo pytań, niejasności, na które nie znasz odpowiedzi, jednak mimo wszystko szukasz ich, zadając pytania organizatorom. Na początek długi lot, bo aż 12 h, na szczęście bezpośredni. Już na początku wiele pytań odpada, a towarzysze podróży ułatwiają spędzenie tego czasu w miłej atmosferze. Samolot ląduje, transfer do hotelu już czeka, a ekipa zbiera się na wyznaczonym miejscu. Po niedługim czasie meldujesz się w hotelu, pokoje bardzo zadowalające, co uspokaja, bo przecież wiele rozmyślałeś na ten temat. Mija kilka chwil adaptacji do miejsca i czasu, pierwszy wspólny posiłek, który na zawsze pozostanie w pamięci twojego podniebienia. Integracja okazała się idealnym pomysłem, a ludzie, z którymi dzielisz wyjazd, spełnili twoje oczekiwania. Pozostaje najważniejsze i ciągle dręczące pytanie, które nie opuszcza Cię nawet na chwilę, jak będzie wyglądało moje pierwsze nurkowanie w cenotach? Nadszedł pierwszy dzień nurkowy, spotkanie w lokalnej bazie wywołało jeszcze więcej pytań, które tylko wtedy zamienią się w odpowiedzi, jak zanurzysz się do jaskini. Nareszcie jesteś na miejscu, pierwszy cenot i zachwyt, tym jak wygląda okolica, jak bardzo jest przejrzysta woda i jak cudownie jest pod nią. Dopiero wtedy zdajesz sobie sprawę, że to była jedna z najlepszych decyzji, jakie podjąłeś w ostatnim czasie.
Opisanie Meksyku w jednym artykule jest niewykonalne, a opowiedzenie o wszystkich doznaniach, jakie człowiek przeżywa, będąc tam pierwszy raz, jest mało prawdopodobne. Dlaczego? Ponieważ Meksyk ma miliony barw, które się zmieniają o każdej porze dnia i nocy, są inne w różnych miejscach i mienią się odcieniami każdego mieszkańca.
Nasz hotel znajdował się na słynnej 5 alei. Czyli tam, gdzie jest najwięcej sklepów, restauracji i klubów. Tu ilość kolorów otoczenia i muzyki była powalająca, a bliskość najpiękniejszego ich połączenia, czyli piasku i morza była na wyciągnięcie ręki. Sam hotel otaczały monumentalne palmy kokosowe i wielobarwne kwiaty. Na głównej ulicy aż roiło się od przepychu ognistej czerwieni, namiętnej purpury owianych błękitną nadzieją i żółcią słońca. Restauracje przywoływały swoimi zapachami i różnorodnością oferowanych potraw. W eterze unosiła się gorąca, meksykańska muzyka, która wyrywała serce z piersi a nogi do tańca. Jednym słowem niepowtarzalny ogrom samych pozytywnych doznań.
Naszym celem nie było tylko poznawanie kultury tubylczej społeczności owianej płaszczem barw i smaków, ale przede wszystkim nurkowanie w cenotach. Mogłabym się rozpisać na temat każdego z nich z osobna, jednak takie informacje przeczytacie na łamach każdego przewodnika, ba nawet z dodatkiem mnóstwa historii. Nasza podróż w głąb cenot była dla każdego z osobna totalnie innym doświadczeniem. A zaczęło się ono od pierwszej odprawy w centrum nurkowym. Dowiedzieliśmy się, że nurkowanie w cavernach jest bardzo odmienne od tego, które znamy. Tu nurkujemy w rządku, czyli jeden za drugim w grupie nie większej niż 4 nurków za przewodnikiem. Bardzo ważnym aspektem jest dobra pływalność, aby nie zniszczyć tak cennych i pięknych dziedzictw natury. Zawsze musimy mieć latarki, które są włączone od samego początku. Pływamy bardzo wolno i komunikujemy się między sobą przy użyciu światła w sposób wcześniej omówiony. I ostatnia zasada związana z zapasem powietrza, czyli zasada 1/3. Nie czekamy jak w nurkowaniu w przestrzeniach otwartych do 100 BAR tylko zaraz po zużyciu 1/3 dajemy znak i wtedy przewodnik zaczyna wracać. Jest to podyktowane przede wszystkim zachowaniem bezpieczeństwa.
Oczywiście zasady stosujemy zawsze, jednak wchodzimy do cenot, bo są piękne, tajemnicze i przyciągają swoją mistycznością. Niepowtarzalna gra świateł, wręcz pojedyncze promienie wpadającego słońca przez małe szczeliny. Monumentalne korzenie drzew i palm pijące wodę głęboko ukrytą w ziemi oraz konary zwisające ze skał. Te widoki sprawiają, że człowiek czuje się jakby był na planie filmu since fiction i nagle przed oczami pojawiają się jedne z najpiękniejszych zjawisk przyrody, czyli stalaktyty, stalagmity i stalagnaty. Ich panteoniczność potrafi przytłumić cały widoczny krajobraz, przez co wydają się jeszcze bardziej majestatyczne.
Do większości cenot trzeba dojechać dość głęboko w gesty las zamieszkały przez wiele dzikich zwierząt przeważnie przez iguany, które często odwiedzały nurków. Otaczający cenoty krajobraz jest jakby preludium do tego, co znajduje się pod nim. Formacje roślinności i gleby mają swoje odzwierciedlenie w ścianach cenot, które pod wpływem czasu poruszają się w wiele różnych kierunków. Ma to efekt na roślinność i ukształtowanie terenu, który w większości jest własnością prywatną. Dlatego przy każdym cenocie jest przystosowane zaplecze na potrzeby turystów nurkujących. Cała infrastruktura wokół jest bardzo przyjazna dla ludzi chcących obejrzeć te wspaniałe miejsca. Można tam skorzystać z toalet, sklepów z pamiątkami i napojami, a to wszystko przy zachowaniu zgodności z naturą.
Mieliśmy przyjemność być w 7 różnych cenotach i każdy z nich był piękniejszy od następnego. Jedne były prawie otwarte, pełne światła, ryb i roślinności. Inne otwierały rąbek tajemnicy w postaci małych okien na promienie słoneczne, a jeszcze inne były dostępne tylko dla światła latarek. Przed każdym wejściem pod wodę serce robiło kilka szybszych ruchów, a poziom adrenaliny wskakiwał o kilka szczebli wyżej. Pierwsze zanurzenie głowy, szeroko otwarte oczy ze zdumienia, reakcja źrenic bezcenna i jeszcze szybsze uniesienie głowy, aby jak najprędzej podzielić się tym niepowtarzalnym wrażeniem i widokiem. Woda czysta jak łza, widoczność do ostatniego promienia latarki i poczucie, że jest się takim małym we wszechświecie powoduje chęć wejścia tam jeszcze i jeszcze raz.
Jukatan słynie z cenotów, jak i z zabytków Majów. W wolne popołudnia udało się odwiedzić takie miejsca jak Tulum, Cobe i słynną ChiChen – Itza. Kolejna fala doznań obejmujących duszę na wieki stanowi tylko o tym, że jest to kraj godny polecenia i koniecznego powrotu. Dotykając murów mających swoją świetność w X wieku naszej ery, można poczuć na skórze przepływy elektrycznej energii. Nic tak nie odzwierciedli widoku owych pomników historii, jak bycie tam i doświadczenie tego, co my.
Mimo dość ścisłego grafiku podczas pobytu w krainie Majów, udało się spędzić kilka chwil na przepięknej plaży w Playa del Carmen. Nie jej wielkość ani wspaniały zapach morza był istotny jednak jej dotyk i kolejne przez to doznanie. Stawiając stopę na piasku miało się uczucie dotyku mąki, jakby delikatna bryza puchatych pierzy masowała stopy ciepłem i miłością. Chęć położenia się na tej magicznej poduszce była silniejsza od konsekwencji czyszczenia się z miliona maleńkich ziarenek piasku.
Był to jeden z niesamowitych w doznania wyjazdów, jakie organizowaliśmy i powiem szczerze, że nie mogę się doczekać następnego razu. Polecam Jukatan w Meksyku każdemu, kto ceni dobrą kuchnię, barwne i muzycznie piękne okolice zalane przyjaznymi ludźmi oraz krystalicznie czystą wodę w majestatycznych cenotach. Dziękuję wszystkim uczestnikom wyjazdu za wspaniale spędzony czas i świetną atmosferę. Do zobaczenia na następnej wyprawie.
Lot za ocean, duża ekipa i nowi ludzie, ale przede wszystkim wielkie emocje przed nieznanym i nowym doświadczeniem nurkowym. Takie przekonanie towarzyszyło wielu z nas podczas przygotowań do podróży, która rozpoczynała się 9 lutego na lotnisku w...
Przygotowując się do Świąt Bożego Narodzenia oraz do celebrowania nadejścia nowego roku, nie możemy zapomnieć o starym, który żegnamy. Ach, co to był za rok?! Każdemu życzymy takiego zawirowania i emocji, jakich my doświadczyliśmy przez ostatnie 365 dni. Już pierwszy miesiąc, a ściślej wyjazd, zapowiadał wielką przygodę, która rozpoczęła pasmo ciekawych, emocjonujących i nieoczekiwanych zdarzeń. Rekiny, ogromne fale, dzikie zwierzęta i wspaniałe jedzenie, przyozdobione przestrzennością natury i polane ciepłem serc mieszkańców południowego wybrzeża, wzbogaciło nasze dusze o kolejne doświadczenia. RPA jest miejscem, do którego na pewno wrócimy i to już w tym nowym, nadchodzącym roku.



W międzyczasie trzeba było szkolić nowych nurków, tych dużych i tych małych, ale przede wszystkim przygotować się do obozu nurkowego dla dzieci. Nasza ekipa wyszkolonych płetwonurków oraz tych, którzy chcieli wejść w to zacne grono, już czekało z utęsknieniem na lipiec i przyjazd nad jezioro Hańcza, aby móc zamoczyć się tam, gdzie większość ich idoli ze świata nurkowego.



Nie znaleziono szukanej strony. Proszę spróbować innej definicji wyszukiwania lub zlokalizować wpis przy użyciu nawigacji powyżej.
Kolejny Nasz wyjazd był nadzwyczaj wyjątkowy, ponieważ nie spodziewaliśmy się tego, co zastaliśmy. W kwestii przypomnienia, Nasza pierwsza wyprawa była do Egiptu, a dokładniej do Dahab. Ponieważ dawno nie odwiedzaliśmy tego pustynnego kraju to oczywistym wyborem następnego wyjazdu był Egipt. Osobiście byłam w Egipcie mnóstwo razy, a nawet mieszkałam w tym kraju przez wiele lat, mimo to zaskoczył mnie tak jak nigdy wcześniej. Obecnie większość państw nie lata do Egiptu z przyczyn politycznych, ale jest to głównie nagonka mediów, uwierzcie. Pierwszą oznaką zmian jest puste lotnisko i półki sklepu bezcłowego, niegdyś zapełnione towarami. Drugim objawem zmian był widok miasteczka Marsa Alam, które w połowie było opustoszałe. Zobaczyłam tony kurzu na półkach sklepowych, a ceny dla turysty jak w sklepach na Manhattanie. Brak uśmiechu na ludzkich twarzach najbardziej mnie zaniepokoił. Zawsze Egipcjanie kojarzyli mi się z uśmiechniętymi buziami mimo represji, biedy i tego, co się wokół dzieje, a tu lekki smutek i jakiś dziwny rodzaj osamotnienia. Egipt kojarzy się nam z tętniącym życiem bazarem w barwach tęczy, turystyką w pojęciu światowym oraz zapachami orientu. Aktualnie jest to tylko wspomnienie pyłu przypraw, zapachów kadzidła i perfum pustyni, ponieważ całość jest pokryta kurzem byłych konfliktów.
Wadi Lahami to miejsce, które wybraliśmy w tym roku na naszą wyprawę nad Morze Czerwone. Oddalone około 180 km od lotniska w Marsa Alami położone nad samym brzegiem morza. Otoczone majestatyczną oazą pełną roślinności, dość nietypowej jak na piaskowy Egipt. Kilka białych beduińskich willi, rzędy namiotów z płótna żeglarskiego oraz budynek główny, gdzie mieści się centrum nurkowe i restauracja. A dokoła pustynia i długa, piaszczysta plaża ciągnąca się aż do hotelu oddalonego o kilka kilometrów. Jednak zanim odkryłam takie piękne widoki, tuż po wyjściu z samochodu przywitał nas dla odmiany uśmiechnięty od ucha do ucha manager Red Sea Diving Safari. Po zakwaterowaniu w namiocie królewskim, bo taki mieliśmy w pakiecie, przyszła pora na posiłek i omówienie planów nurkowych nazajutrz. Zanim dotrę do samych nurkowań, opowiem Wam jak to jest wejść do namiotu zamiast do typowego, egipskiego pokoju hotelowego. Nie ma przed wejściem basenów i barów, ale za to są drewniano-wiklinowe fotele i stolik z widokiem na morze, które jest dosłownie na wyciągnięcie ręki. W zależności od wyboru opcji cenowej w namiocie są dwa lub jedno duże łóżko, stolik i duże pufy, lodówka i wiatrak oraz półki na ubrania. Nie ma toalety ale kawałek dalej w głównym budynku jest wszystko, co trzeba, czyste i zadbane, przede wszystkim jest cisza i spokój.
Dla żądnych wrażeń tuż obok jest szkoła kitesurfingu oraz bardzo przytulny bar z leżakami zamiast stolików i krzeseł, choć i takie się znajdą. Można usiąść przy barze i posłuchać dobrej muzyki oraz bardzo ciekawych opowieści Ross’a, który, okazało się całkiem przypadkiem, jest założycielem campu i odkrywcą większości miejsc nurkowych. Ale na szczegóły owych informacji zapraszam na wyjazd. Niemniej jednak wspomnę, że Ross jest Australijczykiem i kocha Egipt :), kto by pomyślał.
Wracając do nurkowania, tak to było wyzwanie być o 6.30 na śniadaniu i o 7 gotowym do wypłynięcia, jednak wiedząc, co nas czeka, aż się paliliśmy do wody. Plan nurkowy codziennie wyglądał tak samo, czyli o godzinach 7-ma, 10.30, 14-ta, były nurkowania w dzień i o 17-tej płynęliśmy na nocne. Można pomyśleć, że non stop człowiek w wodzie ale uwierzcie mi, ciężko było z niej wychodzić. Po pierwsze widoki, które onieśmielą nawet najbardziej wybrednych nurków, a po drugie temperatura wody 28 stopni, idealna dla zmarzluchów. Mimo krótkiej przerwy powierzchniowej pianki były prawie suche, ponieważ tam, gdzie wisiały zawsze powiewał wiatr a przedzierające się słońce pomiędzy listwami zadaszenia, dopełniło dzieła.
Bardzo długo się zastanawiałam jak opisać to, co zobaczyłam pod wodą i opowiedzieć, jaki to miało na mnie wpływ. Po wielu przegadanych godzinach z ekipą wyjazdu nadal jestem uboga w słownictwo, którego powinnam użyć, aby każdy, kto przeczyta o naszym wyjeździe, mógł choć trochę sobie to wyobrazić. Nie bez powodu nazywają to miejsce dziewiczym Egiptem, ponieważ rafy koralowe są praktycznie w nienaruszonym stanie, a ich różnorodność tworzy swoistego rodzaju pasmo wielokolorowych, górskich łąk. Jakby człowiek pływał w kanionach porośniętych tysiącami różnobarwnych kwiatów, krzewów, traw i drzew w akompaniamencie miliona kolorowych ryb płynących w rytm muzyki, którą wygrywają prądy morskie. Patrząc na poszczególne rafy, przyglądając się im z bliska, dostrzegamy niesamowite podobieństwo do roślinności na powierzchni. A ta zależność otwiera naszą wyobraźnię i pozwala w ogromnym spektrum zrozumieć jak wszystko ze sobą współgra, a my jesteśmy tego częścią.
Pewnego razu mieliśmy okazję popływać z delfinami. Tak, wiem, że kojarzy się to z masą turystów pływających z fajkami i straszących ssaki. Tym razem było inaczej. Zobaczcie na zdjęciach, jak swobodnie czuły się te ikony wolności w naszym towarzystwie. A te rafy były tuż obok, co tworzyło te dwa nurkowania najbardziej spektakularnymi ze wszystkich.
Zawsze powtarzam wszystkim moim kursantom i współtowarzyszom wypraw, że najpiękniejsze nurkowanie nocne to tylko w Egipcie. Tym razem też miałam rację i sama nurkowałam codziennie, aby móc podziwiać to, czego słońce nam nigdy nie pokaże, a mrok ujawni z chęcią. Nie każdy ma możliwość zajrzenia hiszpańskiej tancerce pod spódnicę, w nocy, podczas jej najwspanialszego występu wieczoru. Gdzie wyłaniający się z mroku żółw niczym bodyguard, penetruje okolice swą majestatycznością, jakby sprawdzał czy nikomu nie dzieje się krzywda. Nocne ukwiały jak chorągwie na wietrze, są zawsze tam, gdzie jest akcja mimo wciąż czuwających krewetek, których oczy nie przestają świecić w ciemnościach. Będąc pod wodą, w tym czasie masz wrażenie jak byś był nocą w Las Vegas, a największą wygraną są wspomnienia, które na zawsze pozostaną w twoim sercu.
Była to jedna z najpiękniejszych wizyt w Egipcie, w jakich miałam przyjemność brać udział. Pierwszym powodem byli wspaniali ludzie, którzy dzielnie mi towarzyszą podczas wielu wyjazdów. Kolejnym powodem było miejsce, które odkryłam dzięki mojej wspaniałej koleżance Wioli, której bardzo dziękuję i mam nadzieję, że kiedyś wspólnie będziemy się cieszyć tą oazą oderwania od rzeczywistości.
Ross, thank you so much for your lovely stories and time which I could spend with you. Hope to see and hug u again.
Autor większości zdjęć podwodnych
Francisco Del Castillo López